Od bardzo dawna śledzę w internecie ruchy na wodzie SN Zwałki na ich stronce: www.kajaki.nasze.com . Korzystając z chwili wolnej wysłałem do Krzyśka w środę wieczorem info, czy może wyskoczylibyśmy na jakąś rzeczkę w najbliższy weekend. I tak się to zaczęło...
Ekipa: Krzysiek, Janusz, Shuya
Zdjęcia w galerii Zwałki
Koło 19 dojechałem ze Szczecina do Biura Obsługi Budownictwa – przykrywki dla zarządzania niezwykłym syndykatem kajakowym, którego macki sięgają najwyższych szczebli ludzi trzymających władzę w Pile i szeroko rozumianej okolicy. W ciągu kilku godzin mojego tam pobytu poznałem wiele ciekawych osób i jeden szczególny trunek. Popływaliśmy zatem trochę łódką, jak przystało na wieczór kapitański, a jak każdy z nas tu wie, z tych co znają się na sporcie, że gdy jedna płynie to druga chłodna czeka w porcie. Rano, już po zejściu na ląd jeszcze długo bujało.
Wyznaczając szlak naszego spływu kierowaliśmy się opisem Leszka Oprychała
. Spływ zaczęliśmy niedaleko leśniczówki w Smolarach przy moście na jeziorze
zaporowym. Początkowy odcinek do zapory płynęło się aż za łatwo, jak na tak
wyczynową rzekę. Migiem znaleźliśmy się na przenosce, gdzie kiedyś znajdował się młyn.
Przenosiliśmy prawą stroną a następnie z lewej zwodowaliśmy kajaki do kanału. W
starorzeczu woda wyschła. Po kilkudziesięciu metrach kanał łączy się ze
starorzeczem. Woda krystalicznie czysta, chłodna. Szeroka na 3 m. Czasami
jakieś bystrze, czasami kamienie, czasem płytko, czasem zwałki,
to zbocza i skarpy
, to knieje. Czasem świeci słońce, czasem
pada deszcz. Czyli każdy znajdzie coś dla siebie. Po godzinie dopływamy do
mostku
na leśnej drodze, którą dojechaliśmy do
leśniczówki z Płytnicy.
Rzeka cały czas płynie w dziewiczym lesie. Odcinki trudne
technicznie przeplatają się ze spokojnymi kilkusetmetrowymi. Po dwóch godzinach
płynięcia robimy krótką przerwę. I dalej w drogę, przez cały czas zmieniamy
figury: to z dołu, to z góry pokonujemy kajakami przeszkody. Jednak jesteśmy
tak dzielni, że nie musimy przez cały dzień wyciągać ich z wody, zawsze dzielny
Janusz i Krzysiek coś
wykombinują. A w nagrodę za swoją dzielność, specjaliści od budowli mogli
podziwiać pozostałości
po dawnym
młynie. Po 3,5 godzinach docieramy do kolejnego mostku, gdzie Zwałka zaczynała
swoją jesienną przygodę z Płytnicą. Po 1,5 godzinie dopływamy do malowniczego
mostu
kolejowego. Za
mostem zwalone drzewo, niejedno. Wody w rzece coraz więcej, drzew nie mniej.
Wkrótce dopływamy do niewiadomego pochodzenia pomostu w wodzie w zupełnej
głuszy. Aż w kończy dopływamy do Płytnicy. Najpierw pozostałości po młynie,
lecz nie trzeba przenosić, Janusz dokładnie rozpoznaje sytuacje i stwierdza, że
właściwie można przepłynąć, dlatego przodem puszczamy Krzyśka. Kajaki wraz z
Zwałkowo-Czubkową zawartością całe dopłynęły do mostu drogowego w Płytnicy,
gdzie zakończyliśmy pierwszy etap spływu. Odcinek, który według wyżej
cytowanego opisu miał mieć 8,5 km zajął nam 6,5 godziny. Dla nas wniosek jest
jeden, te km. to chyba z jakiejś mapy czytane a nie z rzeki. Odcinka tego nie
polecam użytkownikom kajaków składanych, ani kajaków, na których nie chcemy
pozostawić trwałych znaków użytkowania. Nie należy sugerować się oficjalym
kilometrażem przy planowaniu, my chcieliśmy zacząć na moście w Prądach bo to
tylko 13 km. Gdyby jednak nie profesjonalizm Janusza i doświadczenie Krzyśka, nocowalibyśmy
gdzieś daleko od Płytnicy...
Miejsce noclegu pozostaje tajemnicą.
Niezwłocznie po wschodzie słońca i dużym piwko oraz
doczekaniu końca deszczu przerzucamy się na most za Płytnicą na Gwdę. Pomimo wyjątkowo!!!
pogodnego lipca wody jest bardo dużo. Po pierwszym bystrzu dopływamy do
pozostałości po moście kolejowym. Kiedy byłem tu ostatnio w 2000 r. od
środkowego przęsła odchodziły części mostu ku lewemu i prawemu brzegowi. Dziś
pozostał tylko jeden. Wysoka cena skupu metali spowodowała wzrost popytu na rynku
na wszelkie metalowe pozostałości. I jak wrzucony do mrowiska ułomny motyl, tak
i ta przedwojenna konstrukcja znika rozmontowywana kawałkami przez pracowite
mrówki. Ślady palnika widać na metalowych częściach. Ludzie!! Jak chcecie mieć
zdjęcie przy tym starym moście, to walcie szybko, bo wkrótce wpadnie do wody
ostatnia jego pozostałość!!
Odcinek po bystrzach pokonujemy bardzo szybko i sprawnie, z
przyjemną poranną dawką adrenalinki. Po drodze jeszcze zboczyliśmy na Rurzycę,
by zamoczyć wiosła w krystalicznej wodzie rzeki płynącej od Trzebieszek i Wrzosów
i już skończyliśmy nasz weekendowy spływ na Gwdzie tuż za Krępskiem w Zajeździe
Krępsko. Niedzielny odcinek: km. gdzieś 7 pokonaliśmy w 2 godziny z czego
godzina na wodzie a druga pod drzewami i pod mostem. Polecam.
Co dalej?